Reakcje otoczenia na takie sytuacje są zazwyczaj bardzo silne. Ogarnia nas złość i rozczarowanie, często nawet zwątpienie. Zaczynamy kwestionować – czasem tylko uczciwość i wiarę przywódcy, który przeżywa kryzys, ale bywa też, że wszystko czego uczył i co popierał. A jeśli oni sami nie zdążyli się wycofać z pełnionych funkcji, często są natychmiast odsuwani. Inni przywódcy kościoła takie sprawy często starają się tuszować, bojąc się świadectwa jakie wystawia to, co całej wspólnocie – i ich samym, skoro “takie osoby” postawili w roli autorytetów.
W tym wszystkim czasem zapominamy o tym, że nawet najmądrzejsi i najbardziej uwielbiani przywódcy duchowi też są ludźmi. Stawiamy im wysokie wymagania moralne (i słusznie), ale zapominamy o tym, że oni nie mogą być doskonali. A kiedy upadają przybiegamy ze złością pytając – “jak taki grzesznik, jak Ty mógł nas uczyć?”. Mam jednak złe wiadomości… Jeśli uczysz się od jakiegokolwiek człowieka, to on nie jest (i nie będzie) doskonały. Co więcej, zawsze może upaść, popełnić, błąd czy zwątpić.
Uważam też, że to, co dzieje się teraz nie daje nam prawa do weryfikacji życia człowieka wstecz. Wydaje mi się wręcz, że taki sposób myślenia jest bardzo dziecinny i służy obronie własnego samopoczucia w sytuacji wielkiego rozdźwięku, który powstaje pomiędzy naszą dotychczasową wizją człowieka, a jego obecnym zachowaniem. To jak zaprzeczanie, że kiedykolwiek się kochało kogoś z kim się rozstajemy. Przede wszystkim jednak nie jestem w stanie wykreślić całego dorobku kogoś z powodu obecnie popełnianych błędów, bo myślę o paru osobach.
O starcu, który w cieniu swojej chatki upijał się młodym winem do nieprzytomności i zasypiał na golasa, a jego synowie musieli go nakrywać. Nazywał się Noe. Kiedyś zbudował wielki statek, został wybrany, bo był jedynym sprawiedliwym na obmierzłej ziemi.
O kolesiu, który bez mrugnięcia okiem oddaje swoją żonę do haremu, kłamiąc że to jego siostra. A drugą żonę z małym dzieckiem wygnał na pewną śmierć na pustyni. Nazywał się Abraham. Kiedyś usłyszał głos Boga i opuścił dom, żeby odnaleźć przeznaczoną mu ziemię i założyć wielki naród.
O pyszałkowatym człowieku, który uważał, że jest w stanie sam prowadzić Izrael, mimo że był zbiegłym mordercą. Nazywał się Mojżesz. Spotykał Boga wielokrotnie i przemawiał w Jego imieniu.
O królu, który nadużywał swojej pozycji, wykorzystał kobietę, a potem nie umiejąc tego zatuszować, zabił jej męża. To był Dawid. Wielki król Izraela, który pokonał olbrzyma Goliata i napisał spory kawałek tego, co czytamy w Biblii.
I o człowieku, który zginął z własnej ręki, wieszając się na drzewie, z żalu po tym, jak wydał przyjaciela na śmierć. Nazywał się Judasz. Był jednym z dwunastu wybranych, którzy mieli przywilej wędrować z Jezusem po ziemi.
Czy teraz nadal myślisz, że czyjeś kryzysy i upadki, najpodlejsze uczynki, przekreślają jego wcześniejsze życie? Czy uważasz, że są one dowodem, na to że taki ktoś nie mógł nigdy spotkać Boga, a jego nauczanie musiało być błędne?
Jeśli tak to proponuję odrzucić co najmniej kilka fragmentów Biblii… W pierwszej kolejności przykazania, Mojżesz był wysoce niewiarygodny. Wszystkie Dawidowe Psalmy też nie wchodzą w grę, to teksty mordercy. Księgi Samuelowe… nie do końca wiemy, kto je napisał, ale synowie Samuela nie należeli do zbyt pobożnych, więc na wszelki wypadek też pomiń. Koniecznie nie zapomnij wykreślić listów Piotra, który w obrzydliwy sposób zaparł się Jezusa. W zasadzie, dla pewności w ogóle nie czytaj Biblii… całą napisali grzeszni ludzie.