Dopóki żył mój tata, utrzymywał nas z malowania obrazów pieniądze na życie były, a mnie niczego nie brakowało, lecz to się skończyło. Mama miała malutką rentę, ja byłam rok przed maturą. Jakiś czas pomagała nam jeszcze rodzina babci z zagranicy. Potem ja nie dostałam się na studia, nie miałam punktów za pochodzenie. Poszłam do pracy.Zarabiałam niewiele, renta mamy cała szła na opłaty za mieszkanie, często nam brakowało pieniędzy. Zostałyśmy same.
Cały czas bardzo bolała mnie nieobecność taty, brakowało jego humoru, spacerów z nim, tego, że życie było wtedy inne. Uważałam, że to Bóg karał mnie za każdy radosny dzień, czułam się przez Niego odrzucona, nielubiana, gorsza. W pewnym momencie bałam się nawet śmiać, żeby nie spotkało mnie jakieś nieszczęście.
Mama w wieku 50 lat miała wylew i po dwóch miesiącach zmarła. Zawsze myślałam, że jak ona umrze, to ja też odejdę. Po jej śmierci wzięłam do ręki ostry nóż, żeby przeciąć sobie żyły. I wtedy poczułam, że tego to ja nigdy nie zrobię. Zawsze będę wybierać życie. Czekało mnie sporo wyzwań, organizowanie pogrzebu, potem zamiana mieszkania na mniejsze, przeprowadzka, remont, samotne życie.