Jaka jest Twoja reakcja, kiedy słyszysz, że komuś dzieje się krzywda? Patrzysz obojętnie, krytykując i próbując znaleźć wyjaśnienie, dlaczego tak jest, jednak tak, byś nie musiał nic z tym robić? Czy może obserwując cierpienie, starasz się wykrzesać z siebie jak najwięcej siły, by pomóc, jak tylko możesz – materialnie, duchowo, fizycznie? Jak odróżnić litość od współczucia i dlaczego to ostatnie jest ważne w życiu każdego chrześcijanina (i czy w ogóle jest?)?
Czym jest współczucie?
Wbrew wszystkiemu współczucie wcale nie jest tylko emocją, chwilową litością nad stanem świata lub przykrościami, jakie spotykają (nie)bliskie nam osoby. Współczucie jest czymś więcej. To działanie. Nieograniczone do jedynie „biadolenia” nad jakimś niewłaściwym stanem, to motywacja, by temu, kto ma gorzej pomóc (lub sobie samemu), gdy znajduje się w trudnej sytuacji, z której próbuje wyjść.
Według słownika języka polskiego współczucie to <uczuciowa solidarność z osobą cierpiącą>. Natomiast według psychologa i psychoterapeuty Paula Gilberta współczucie to głównie motywacja do działania – nie samo bycie poruszonym cierpieniem, ale też praca, by mu zapobiec.
Stąd wiele artykułów skupiających się nad badaniem psychologicznych zależności i właściwości współczucia, dowodzą, że solidarność z osobą cierpiąca (nawet, jeśli dotyczy nas samych) ma pozytywne skutki na wygląd świata wokół nas.
Co więcej, współczucie niestety nie będzie miało prawdziwego wyrazu, jeśli właśnie nie to działanie, które jesteśmy w stanie podjąć, by przeciwstawić się bólowi, który nas otacza.
Chęć naprawy tego, co złamane, pomoc tym, którzy tego potrzebują – oto prawdziwe współczucie. Nie chodzi tutaj o nierówny rozkład sił – ja jako silniejszy, bardziej szczęśliwy człowiek pomagam tym maluczkim. Prawdziwe współczucie wie, że każdy może być szczęśliwcem w jednym momencie, lecz w drugim mogą nadejść trudy i cierpienie, przez co będzie potrzebna pomocy z zewnątrz – współczucie nie jest więc pyszne, lecz pokorne.
Nie tylko psychologia podkreśla te cechy współczucia. Jest to dość znamienne, że współcześni psychologowie dowiedli czegoś, co tak doskonale pokazuje Jezus w swoich przypowieściach.
Miłosierny Samarytanin
Cztery osoby, dwa możliwe rozwiązania – to bardzo łopatologiczne przedstawienie zarysu tej przypowieści opowiedzianej przez Jezusa. Zaraz do niej zajrzymy, lecz najpierw trochę kontekstu: nie wiemy, ile osób słuchało Jezusa w chwili, w której opowiadał tę przypowieść. Zapewne znów były to dość znaczne tłumy. Nie wystarczy nam też zapoznać się tylko z tekstem z Łukasza 10:29-37, gdyż historia rozpoczyna się kilka wersetów wcześniej. Przypowieść o miłosierny Samarytaninie została opowiedziana przez Jezusa w rozmowie ze znawcą Prawa, który chciał przyłapać Go na jakimś niestosownym słowie, czymś, co potwierdziłoby Jego winę, przekroczenie Prawa. Znawca pyta: Nauczycielu (zwróć uwagę na ten zwrot do Jezusa. Znawca Prawa zwraca się “Nauczycielu” do kogoś, kto sam nie skończył szkół), co mam czynić, by otrzymać życie wieczne? Jezus oczywiście nie daje się zwieść. Znawca Prawa zadał pytanie, na które doskonale znał odpowiedź. Przecież jest to nic innego jak podstawa całej Tory i wiedzy o Bogu, którą ktoś wykształcony w Piśmie posiadał.
Jezus odpowiada pytaniem na pytanie: co czytasz w Piśmie? Bez chwili zastanowienia, znawca cytuje pierwsze przykazanie, które brzmi:
Masz kochać Pana, swego Boga, całym swoim sercem, z całej swojej duszy, każdą swoją myślą i ze wszystkich swych sił, a swojego bliźniego jak samego siebie.
Jezus odpowiada: dobrze odpowiedziałeś, tak czyń, a będziesz żył.
Jesteś ze mną dotąd? To dopiero początek. Znawca Prawa nie zatrzymuje się nad tym, ale nie potrafiąc nie zgodzić się z Jezusem i nie słysząc żadnej złej odpowiedzi, zapytał: a kto jest moim bliźnim? I jak jest napisane w wersecie 29 pyta, ponieważ chce wytłumaczyć samego siebie.
Jak czytamy, Jezus podejmuje się odpowiedzi na to pytanie, przytaczając jedną z najbardziej niezwykłych opowieści, która bardzo jasno pokazuje nam, jak sami powinniśmy postępować w codziennym życiu każdego dnia. To nie jest metafora obleczona w dodatkowe 20 figur retorycznych, wręcz przeciwnie – jest dość klarowna, niepozostawiająca zbyt dużego pola do interpretacji, bo niejasności właściwie w niej nie istnieją.