Kiedy jednak zaszłam w ciążę, uświadomiłam sobie, że dobrze byłoby się jednak usamodzielnić w tej kwestii i być mobilną, skoro ja sama stawałam się coraz bardziej nieruchawa. Ale jak to w ciąży – pracowałam tak długo jak mogłam, a kiedy zaniemogłam i wzięłam L4, okazało się, że w domu trzeba odmalować kaloryfery, wymienić lampy, umyć okna, oszlifować blaty w kuchni, wyszorować kafle w łazience i wiele wiele innych obowiązków, niemogących dłużej czekać na realizację, zaprzątnęło moją głowę. Powoli jednak zaczęły do mnie dochodzić wyobrażenia, jak to będzie „po” – kiedy już będziemy we trójkę, a potem we dwójkę, kiedy mój mąż po krótkim wolnym, wróci do pracy – bo w naszym „zakładzie” zrobili ogromne oczy kiedy zapytałam jak wygląda podanie o urlop ojcowski po porodzie. W wyobraźni widziałam już, jak dziecko choruje, a ja czekam aż mąż wróci, żeby pojechać do lekarza. Albo trzeba załatwić jedno ze stu szczepień, a ja… czekam aż mąż wróci. Albo chcę pojechać z dzieckiem na zajęcia dla młodych mam, już się pakuję, dresy, woda, buty na zmianę, ręcznik, no i dla dziecka pieluchy, chusteczki, butelka, mleko, zabawka, tetra… no i nie jadę, bo do tramwaju się nie zapakuję z tym całym majdanem, a przecież NIE MAM PRAWKA. Tak, wiem, powiecie, że kiedyś ludzie sobie jakoś radzili, a w wyjątkowych sytuacjach są przecież taksówki. No i racja, do lekarza można przecież zamówić taksówkę, ale co będzie potem, jak dziecko podrośnie – będę je codziennie zawozić na basen, angielski, szermierkę i korki z matmy taksówką?! I kolejna myśl:
p r z e c i e ż m a m y s a m o c h ó d w y s t a r c z y t y l k o z r o b i ć p r a w k o ! !