Mój najczarniejszy scenariusz
Nie potrafię sobie wyobrazić momentu, w którym spełnią się moje najgorsze obawy. Gdy stracę kogoś kogo kocham, nie będę zdolna robić tego, co daje mi największą radość lub wszelkie dotychczasowe starania wezmą w łeb. To w takich chwilach upadamy, nie potrafimy się podnieść i nawet najlepsze słowa otuchy nie przynoszą pocieszenia.
Stanowczo zbyt często napływają do mnie prośby modlitewne o kogoś chorego, czy poszkodowanego w poważnych wypadkach. Czasem są to osoby bliższe, czasem zaledwie przelotnie poznane na jakiś wydarzeniach chrześcijańskich. Niemniej jednak cudza krzywda dotyka do głębi i oprócz ogromu słanych modlitw, pozostawia refleksję odnośnie swojego życia. Niewyobrażalnie gorzej jest, jeśli tragedia taka dotyka bezpośrednio nas lub bardzo bliskich nam osób. Ludzie wokół mogą nas raczyć banalnymi frazesami typu: „Wszystko będzie dobrze”, „widocznie tak miało być”, na które się frustrujemy i wiemy, że w tym momencie nic nie znaczą (nawet, jeśli są wypowiadane w szczerym pocieszeniu i mogą okazać się prawdą).
W takich chwilach nie potrzebujemy marnej pociechy czy współczujących spojrzeń. Uniknięcie banału jest bardzo trudne – zarówno w takich sytuacjach, jak i opisując takie sytuacje
. Co w takim razie zrobić jeśli jesteśmy tymi, którzy potrzebują pocieszenia lub kiedy to my jesteśmy pocieszającymi?
- JAK ONI TO ROBIĄ?
Zawsze fascynowali mnie ludzie, którzy nie zamartwiali się zbytnio tym, co nadejdzie albo niespodziewanymi porażkami. Błądzący w chmurach – myślałam. Podziwiałam ludzi potrafiących uwielbiać i być wdzięcznym Bogu pomimo trudności, i przeciwności. Oczywiście z jednej strony był to szczery podziw, z drugiej – wielkie zdziwienie.
Postawa widzenia tego, co niewidoczne dla ludzkich oczu, w niektórych strasznych sytuacjach wydawała mi się nie do osiągnięcia przez kogoś tak przejmującego się wszystkim, jak ja. W jednej chwili Bóg zatrzymał mnie i zmusił do głębokiej refleksji, że to tylko On jest prawdziwym Pocieszycielem. W chwili kryzysu możemy próbować szukać pocieszenia w wielu rzeczach, innych ludziach, w pracy, w pieniądzach, w chwilowym zaspokojeniu swoich przyjemności. Patrząc na cierpienie innych możemy naprawdę szczerze się starać być oparciem – czasem zresztą z pozytywnym skutkiem. Mimo wszystko nigdy, przenigdy nie dorównamy Temu, Który potrafi pocieszyć swoją obezwładniającą obecnością. Kiedy nie widzę wyjścia z patowej sytuacji, nie wierzę w nadzieję, czy cudowną poprawę beznadziejnych okoliczności, proszę Boga, by mnie otrzeźwił i wypisał w moim sercu słowa, które wypowiada do Jozuego:
„Bądź mocny i mężny! Nie bój się i nie zniechęcaj się, bo PAN, twój Bóg, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz” Joz. 1,9
Banał? A może jednak wyzwalająca prawda?
Nie potrafię przekonać Cię, że to naprawdę działa. Nie będę nawet próbowała. To pozostaje pomiędzy Tobą a Bogiem. Nie chodzi o banalne słowa otuchy od kogoś, kto nie wie, przez co przechodzisz. Nie chodzi o morały i rady od kogoś obcego. Nie chodzi nawet o szczere chrześcijańskie pocieszenie. Bo to przez co przechodzisz zna tylko Bóg. Odczuwa najmniejszy i największy przejaw Twojego bólu – fizycznego i psychicznego. On już szedł tą drogą, wie, którędy najlepiej poprowadzić Cię wprost w Jego kochające ramiona. Daj Mu się o tym przekonać, znajdź drogę do domu, w którym czeka na Ciebie prawdziwy Pocieszyciel.
Autor: Kornelia Arndt