Czasami iluminacja przychodzi zupełnie niezapowiedziana i nieprzygotowana, w trakcie rutynowej czynności powtarzanej tak często, że naprawdę jesteśmy przekonani, że już nic nas w niej nie zaskoczy. Tak było i tym razem. W trakcie jednego ze spacerów z psem, późnym wieczorem, kiedy ulice mojej dzielnicy pustoszeją, a lejący się z nieba żar daje chwilę ulgi, zauważyłem ślimaka sunącego po chodnikowej płycie, przecinającego moją drogę. Przez chwilę wziąłem pod wątpliwość jego kondycję zdrowotną, ponieważ śluz, który za sobą zostawiał mienił się w świetle lampy powodując wrażenie, jakby ciągnął się za nim – ni to przejechany, ni rozdeptany – ogon. Ten efekt potęgowały krążące wokoło mrówki, spełniające w ekosystemie funkcje służb oczyszczania miasta. Jeszcze chwilę zajęło mojemu oku przywyknięcie do ciemności po oderwaniu się od oślepiającego blasku ekranu mojego smartphone’a (tak, jestem jednym z tych, którzy zbyt często toną w odmętach wirtualnych śmieci). Wtedy zdałem sobie sprawę, że mrówki te podróżują swoimi drogami, że jest ich całe mnóstwo, że omijają ślimaka, który właściwie ma się bardzo dobrze i po prostu podróżuje, że gdzieś tu z boku idzie jeszcze jakiś bliżej nieokreślony chrząszcz, czy inny chitynowy potwór, coś przeleciało obok mnie i zabzyczało w trawie. Chciałbym aby ten obraz uruchomił w Was to samo, co uruchomił wtedy we mnie, jednak słowa nie są doskonałe i nie potrafią idealnie oddać tej chwili, tego stanu, tych myśli, które się dzięki temu właśnie obrazowi urodziły. Nie potrafią, bo są tylko „słowami”, a „sytuacje” zawsze będą od nich silniejsze, albo może nie potrafią, bo ich autor nie ma wystarczającego warsztatu pisarskiego? Właściwie, po przeczytaniu „ślimakowej scenki rodzajowej” odnosi się wrażenie, jakoby pisał ją dla Was psychofan botaniki rodem z XIX wieku i pokojem całym obwieszonym plakatami Darwina. Jednak moja intencja była biegunalnie inna.
To uczucie, gdy nawet nie zdążysz poprosić o gałkę lodów, a dostajesz ich setki ton
W opisanym wyżej „ślimaczym obrazie” najbardziej uderzyła mnie hojność. Przypomniały mi się filmy Mikrokosmos i Makrokosmos, w których prezentowane są cuda przyrody. Bo jeśli się zastanowić, to nasz świat składa się z nieskończonej ilości cudów. Z samych cudów! Atomy, ich funkcjonowanie, organizmy żywe, ekosystemy, insekty, zwierzęta, ludzie, łańcuchy pokarmowe, intelekt, sztuka, maszyny, architektura, grawitacja, łańcuchy górskie, kaniony, morza, ptaki, ryby, wieczna zmarzlina, chmury, pogoda, Księżyc, Słońce, temperatura, przyjaciele, rodzina, elektryczność, hydraulika, lodówki, ziemia, niebo, atmosfera, planety, Droga Mleczna, galaktyki, czarne dziury, odległości, jakich nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić! Z jednej strony ta nano rzeczywistość, która zdaje się nie mieć końca, a z drugiej ta ultragigantyczna rzeczywistość, której końca też nie widać. Staję osłupiały. Przypominają mi się skrawki informacji, po których moja wyobraźnia wariowała, jak np. to, że wszystkie schematy układu słonecznego są kłamstwem, bo gdyby chcieć oddać prawdziwe odległości w proporcji i przyjąć, że Słońce będzie miało wielkość piłki futbolowej, to można by umieścić ją na środku Stadionu Narodowego, a wtedy Ziemia znajdzie się w odległości 30 metrów od piłki, Pluton – 1,3 kilometra, a najdalsze komety – aż w Berlinie lub Budapeszcie.
Taka rozrzutność barw, faktur, przestrzeni i możliwości została stworzona dla… Ciebie! Żebyś Ty, teraz czytając te słowa uświadomił sobie, że Twój Pan, nie traktuje Cię jak sługę, tylko jako przyjaciela, któremu oddaje wszystko to, co najlepsze. Wymyśla dla niego wyjątkowo skomplikowaną aparaturę w postaci oka, ucha, nosa, mózgu, etc. i tą aparaturą pozwala doświadczać rzeczy niebywale przerastające wyobraźnię, rzeczy przed którymi wszystkie pokolenia od początku stworzenia Świata stawały oniemiałe i będą stawały po tego świata kres. Pozwala Ci doświadczyć tego dzisiaj, uświadomić sobie całe to piękno i ogrom, których piszący te słowa nie potrafi wyrazić piórem (w tym wypadku klawiszami), bo nie jest w najmniejszym promilu tak doskonały jak Stwórca tego całego ambarasu. W skrócie: jest Ktoś, kto dał Ci wszystko.
I to właśnie kryło się za obrazem ślimaka i mrówek…
Benedyktyńska mądrość
A teraz jeszcze na koniec zadam sobie pytanie, dlaczego moja iluminacja przyszła w chwili absolutnego nieprzygotowania? W chwili między sprawdzaniem maila i smsa? W chwili w której byłem jak najdalej od odrywania swojego umysłu od codzienności i doczesności? Pewnie każdy z Was zetknął się w swoim życiu ze słynną maksymą benedyktyńską ora et labora, co oznacza – módl się i pracuj. Okazuje się, że to motto to nie tylko idealny przykład na temat zajęć z historii w szóstej klasie szkoły podstawowej, kiedy rozmawiamy o średniowiecznych wynalazkach, które wyszły ze starych klasztorów -to coś dużo głębszego. Coś, z czym współczesny człowiek nie ma już właściwie styczności. Modlitwę/kontemplację/medytację zastąpił facebookiem/snapchatem/instagramem. Już nie mam czasu na chwilę zastanowienia się, zadumy, na chwilę pustki w której oddaję Bogu kierownictwo nad swoimi myślami. Nie mam czasu, bo trzeba polubić zdjęcie obiadu kolegi. Zasypuję sobie głowę informacyjnym szumem i żeby się z niego oczyścić potrzebuję bardzo długiego detoksu, a co dopiero z wejściem na wyższe poziomy, takie jak spojrzenie w siebie, a potem na Krzyż? Nie dziwi mnie to, że chrześcijaństwo jest dla młodych ludzi bardzo trudne. Dla mnie też jest! Nie wystarczy niedzielna msza w Kościele, czy nabożeństwo w Zborze, aby wyczyścić swój odbiór ze wszystkich szumów codzienności i usłyszeć głos Pana. Święty Paweł polecał, aby modlić się nieustannie. Jaką część dnia zajmuje mi modlitwa? Tak procentowo. Dodam, że 15 minut to niewiele ponad jeden procent. Zakładam, że poświęcam więcej czasu swojemu telefonowi niż Bogu. Mam nadzieję, że u Ciebie jest inaczej, bo ja z przerażeniem zastanawiam się co właściwie jest w moim życiu ważniejsze…