Jest coś dziwnego w życiu w XXI wieku. Z jednej strony mamy dostęp do wszystkiego, o czym tylko moglibyśmy zamarzyć – półki sklepowe uginają się od wszelkiego rodzaju produktów (naprawdę można znaleźć tam wszystko), w niefortunnie zwanych “krajach pierwszego świata” każde domostwo ma przynajmniej jeden komputer, jedno auto i dostęp do internetu, moda przestała być zarezerwowana dla najbogatszych, bo każdy z nas może być w jakiś sposób modny, nawet przez koszulkę z sieciówki za 50 złotych. Większość osób ma możliwość rozpoczęcia i, według własnej wytrwałości, ukończenia edukacji wyższej (tu jest duże pole do wdzięczności, że w Polsce i kilku europejskich krajach za studia nie trzeba jeszcze płacić). Z drugiej strony jednak, od zakończenia II Wojny Światowej na naszej planecie nie było ani jednego dnia pokoju. Zalewają nas obrazy wojen, konfliktów, protestów (często, niestety, krwawych), katastrof, kataklizmów, zniszczenia i biedy. Dziewczynki i kobiety nie mają dostępu do podstawowych produktów higieny intymnej – podpaski, tampony to dla nich marzenie i to nie w “jakiejś-tam-Afryce”, tylko też i w Polsce. Wiele osób ma ograniczony dostęp do bieżącej wody i ogrzewania (również w Polsce. Stan naszych wód słodkich jest porównywalny do stanu wód w Nigerii – ot, taka ciekawostka). Kobiety i mężczyźni (chociaż rzadziej) wciąż są sprzedawani na czarnym rynku handlu ludźmi. Codziennie porywane są dzieci. Świat od lat nawiedzają epidemie nie tylko koronawirus, ale też i ebola, denga, a w niektórych regionach nawet i dżuma. Jedni znajomi wklejają właśnie dwudzieste zdjęcie z wakacji na Teneryfie, a z drugiej oglądasz relacje wojenne o kolejnych dziesięciu poległych cywilach na wojnie w Azerbejdżanie i Armenii. “Co jest nie tak z tym światem?” – ta myśl obiega mój umysł co najmniej raz dziennie.
Co jest nie tak z tym światem?
Świat XXI wieku jest ciekawy, fascynujący i przerażający zarazem. Czasem wygrywa zachwyt, czasem strach, brak nadziei przeplata się z nagłym uczuciem, że przecież jeszcze może być pięknie. Pytanie tylko, czy naprawdę może?
Jam tu przechodniem jest
Wtedy przypomina mi się zawsze jedna piosenka, pewnie też ją znacie: “świat nie jest domem mym, jam tu przechodniem jest, me skarby w Niebie są, nie w tej dolinie łez”. I znów ta melodia będzie chodziła za mną cały dzień. O tym jednak warto pamiętać – to nie jest nasz dom, jesteśmy tylko przechodniami na drodze, zwanej życiem, by osiągnąć cel – odnaleźć prawdziwy dom i zostać w nim już na wieczność. Na szczęście on będzie daleki od “tej doliny łez”.
Ktoś kiedyś powiedział, że nie chodzi o to, ile skarbów zgromadzisz na Ziemi, ale o to ile ludzi za-bierzesz ze sobą do Nieba. Z tego świata możesz zabrać tylko swoje serce i ludzi, z którymi podzielisz się Ewangelią.
Awersja milenialsów do głoszenia Ewangelii
I tutaj pojawia się problem, bo według najnowszych badań przeprowadzonych w Ameryce mało który chrześcijanin z pokolenia milenialsów w ogóle uważa, że warto dzielić się z innymi tym, w co wierzy. Chociaż od wielu lat już toczy się dyskusja o misjonarstwie i o tym, jak wyglądało kiedyś, gdy nie chodziło o prawdziwe poznanie wiary, ale narzucenie swoich poglądów religijnych, kulturowych i politycznych w celu zdobycia władzy nad tamtejszymi mieszkańcami, to teraz wyglądać może to zupełnie inaczej. Współcześnie większość misjonarzy, która dociera w odległe tereny tego świata, nie tylko przybliża innym prawdziwą Ewangelię, ale także udziela pomocy w edukacji, zdrowiu i w wielu innych aspektach. Można jednak zrozumieć, dlaczego milenialsi mają obiekcje, posiadając tę świadomość historyczną, ile zła zostało wyrządzonego przez traktowanie Ewangelii jako pretekstu do egoistycznych celów. Jednak misjonarstwo wiąże się z powołaniem, do czego nie każdy z nas jest przeznaczony. Inaczej jest, gdy chodzi o bycie świadkami tego, co zrobił Chrystus – nimi jesteśmy wszyscy, jako nawróceni wierzący. Badania pokazują jednak, że zdecydowana część milenialsów, a więc ludzi urodzonych między 1981 a 1996 (mniej więcej) jest przeciwna jakiemukolwiek sposobowi dzielenia się wiarą. Nie zrozumcie mnie źle, Ewangelia nie jest nachalna i nie powinna pozostawiać ludzi przytłoczonymi, lecz zwykła rozmowa lub bycie świadectwem w sposobie życia (co często prowadzi do rozmowy z ciekawymi tego innego spojrzenia na świat) po-winno być normalne dla każdego z nas. Dlaczego więc tak wiele osób najchętniej zamknęłoby się na to, kim są w szczelnym pudełku i nie pokazywało tego na zewnątrz? (Całkowicie szczerze przyznaję, że rzucam tutaj kamieniem przede wszystkim w siebie).
Ewangelizacja to coś więcej niż głoszenie, to też sposób życia!
Pamiętajmy, że ewangelizacja to też sposób życia. Nie musimy wszyscy wyjeżdżać w odległe nam regiony świata, by być misjonarzami. Ewangelizować możemy tu, gdzie jesteśmy, szczególnie że świat tak bardzo tego potrzebuje. Wydaje mi się, a jest to całkowicie tylko moja opinia, że tak wiele osób z mojego pokolenia ma problem z dzieleniem się Ewangelią przez nienawiść jaka spotkać może kogoś żyjącego według Bożych dróg. Milenialsi i pewnie też wiele innych pokoleń ma-ją świadomość, jak wiele złych rzeczy uczyniono (i wciąż się dzieje) w imię Chrystusa, jak często wrzuca się Go w dyskusje i tłumaczenia, które wcale nie sprzyjają dzieleniem się Jego Królestwem, a tylko wykorzystywane są do egoistycznych celów człowieka i tworzenia podziałów. Jak często, zamiast nieść słowo Ewangelii, pełne miłości i spojrzenia na to, jak żyć na tym pełnym zła świecie, by dbać o swoje serce i nie zniewalać go na nowo, tłamszone jest przez nienawistników, którzy nienawidzą wszystkiego i wszystkich, siebie traktują jako najważniejszych i często wycierają swoje usta Biblią, chociaż nic z niej nie rozumieją. Warto przemyśleć więc jakim świadectwem chcemy być na tym świecie i czy zwycięży w nas egoistyczna, nasza racja, a może strach i niepokój, czy jednak ważniejsza będzie Boża wola i Jego Słowo.
Autor: Kornelia Arndt