Wydawało mi się, że znalazłem to, co chcę robić w życiu. Zacząłem (dość późno) grać na perkusji. Razem z przyjacielem założyliśmy zespół jazzowy... i po pierwszym koncercie dostaliśmy od razu propozycję wydania płyty. Ta płyta się ukazała i zbierała całkiem dobre recenzje, ale w momencie, kiedy ona się pojawiła na rynku, ja wiedziałem, że już sobie nie pogram.
Przeżyłem okres około półtorej roku,
o którym mówię, że witałem się ze śmiercią, bo wiedziałem, że mój czas się kończy. To był stan zrezygnowania i beznadziei. Próbowałem znaleźć lekarzy, którzy byliby mi w stanie pomóc. Kiedy okazało się, że lekarze nie wiedzą, co z tym zrobić, zacząłem szukać różnych innych metod. Gdzieś się naczytałem o różnych „miejscach mocy”. Wiedziałem, że gdzieś w Polsce: na Wawelu w Katedrze i w Operze Poznańskiej. I wybrałem się do Katedry, z takim nastawieniem, że jak sobie posiedzę w miejscu mocy, to może mnie uzdrowi. Bardzo szybko odczułem, że to jest jakiś idiotyczny pomysł. Zbierając się do wyjścia, zdążyłem tylko rzucić: Boże, skoro jesteś, to pomóż mi, bo umieram i cierpię.
Od tego miejsca się zaczyna przygoda.
Tego dnia, jak wróciłem do domu (a wiedziałem, że stoję oko w oko ze śmiercią), to pomyślałem sobie, że jak teraz moje życie się skończy, to po tamtej stronie może nic nie być i ogarnął mnie strach. Uświadomiłem sobie, że jeśli miałoby tak być, to ja tego nie chcę, nie chcę, żeby moje życie się kończyło. Pobiegłem do „profesora Google’a”, wpisałem hasło „śmierć kliniczna” i zobaczyłem świadectwo człowieka, który przeżył śmierć kliniczną, wybrał się na tamtą stronę i spotkał się z Jezusem. I to świadectwo mną wstrząsnęło. W trakcie czytania zaczęły się ze mną dziać dziwne rzeczy, przede wszystkim miałem pewność, że to, co czytam i to co ten człowiek mówi jest prawdą. I doświadczyłem tego samego, co on. Ktoś przyszedł i nie miałem wątpliwości, że to jest Bóg. Jak Bóg przychodzi, to człowiek nigdy nie ma wątpliwości, że to jest On. Wyświetlił mi fragmenty mojego życia. To nie było całe życie, tylko fragmenty, które ja już dawno wyparłem z pamięci. Pokazał mi je z kompletnie innej perspektywy, niż ja je mogłem znać i okazało się, tak jak u tamtego człowieka, że nie jestem takim fajnym człowiekiem, jak mi się wcześniej wydawało. Żyłem wcześniej w przeświadczeniu, że jestem całkiem dobrym człowiekiem. Wiedziałem, że jeśli teraz umrę, to nie znajdę się nigdzie indziej, niż w miejscu oddalonym od Boga. Biblia to miejsce nazywa Piekłem. Wstałem następnego dnia i zrozumiałem, że to, co zrobiłem w kościele (Katedrze), to była modlitwa, na którą Bóg od razu odpowiedział. Zawołałem rano do Boga: pokaż mi w takim razie, co ja mam zrobić, żeby naprawić to moje „spaprane” życie.
Trafiłem wtedy przez Internet
na stronę SzukajacBoga.pl. Wypełniłem formularz i napisał do mnie pewien człowiek, który jest teraz moim przyjacielem, Darek. Powoływał się na konkretne fragmenty w Biblii, które mi rozjaśniły, czym tak naprawdę jest Ewangelia. Zrozumiałem, że za to moje „spaprane” życie Bóg już zapłacił. Przyszedł jako Jezus i stał się człowiekiem, przeżył bezgrzeszne życie i postanowił za mnie umrzeć na krzyżu. Tylko, żeby ta zapłata miała dla mnie moc, ja powinienem odpowiedzieć na to, oddając Mu swoje życie. Biblia mówi, że jeśli ustami swymi wyznasz, że Jezus jest Panem i w sercu uwierzysz, że Bóg wzbudził Go z martwych, zbawiony będziesz. To nie była łatwa decyzja dla mnie, bo miałem wiele wątpliwości i pragnień, które miałem do zrealizowania, a teraz muszę moje życie oddać komuś, kto ma nim kierować. To nie było proste. Ale pamiętam, że kiedy podjąłem tą decyzję, to jakby worek z kamieniami spadł z moich pleców. Poczułem się wolnym człowiekiem. Podjąłem tę decyzję już prawie pięć lat temu. Zaraz po podjęciu tej decyzji zacząłem doświadczać Bożej miłości. Tak jak Biblia mówi, Jezus obiecał, że objawi siebie i Ojca: ja doświadczam od tych pięciu lat doświadczam bardzo konkretnego prowadzenia przez Boga.
Mogę powiedzieć, że życie, które dostałem,
jest czymś, czego nie zamieniłbym na nic innego. Pamiętam, że Darek mnie przekonał do podjęcia tej decyzji, bo tak, jak powiedziałem, miałem wątpliwości. Powiedział, że zna całą masę ludzi, którzy oddali swoje życie w ręce Wszechmogącego, ale nie zna nikogo, kto by tej decyzji żałował. To mnie zastanowiło i ostatecznie przekonało. Pamiętam, że zaufałem Mu w tym, że faktycznie Bóg jest jedyną osobą, której można zaufać w stu procentach. Nie ma innej osoby.
Jeżeli chciałbyś dowiedzieć się więcej zapraszamy Cię na kurs "Dlaczego Jezus?"
Kliknij w poniższy link i zapisz się.