Dobro i zło
Każdy z ludzi postępuje według jakiegoś kodeksu moralnego, obojętnie od tego, czy jest on uświadomiony, czy też nie. Kodeks taki może być bardzo prosty, może sprowadzać się do takich działań, które za cel stawiają sobie maksymalizację zysków czy przyjemności. Nakazy moralne “rób to” czy “nie rób tamtego” mogą też być nieco bardziej wysublimowane, mogą dostrzegać poza sobą samym również kogoś innego, inny podmiot, posiadający swoje dążenia, pragnienia i prawa.
Moralność zdecydowanej większości ludzi będzie więc uwzględniać również interesy społeczeństwa i innych jednostek w tym społeczeństwie. Niezależnie od tego, do jakich nakazów moralnych się stosujemy, pojawia się pytanie: skąd wiemy, że należy postępować właśnie tak, a nie inaczej? Co jest gwarantem, że uznana przez nas etyka jest właściwa? Kto wreszcie ma dostateczny autorytet, aby stwierdzać, co jest dobre lub złe? Możemy dwojako odpowiedzieć na postawione pytania.
Pierwszą możliwą odpowiedzią jest ludzkość. To człowiek, społeczeństwo, ma prawo do orzekania o tym, co moralnie dobre a co złe. Jako że w społeczeństwie znajdują się osoby o różnych, często sprzecznych poglądach i interesach, musi ono posiadać pewien zestaw norm określających dopuszczalne zachowania, zapewniając tym samym stabilność społeczeństwa. Normy te powinny być ustanawiane przez powołanych do tego ludzi. W zależności od ustroju politycznego będzie to albo ogół obywateli, albo stworzony w tym celu aparat polityczny lub zajmująca wysokie stanowisko osoba (monarcha czy też despota). Takie rozwiązanie niesie jednak ze sobą poważne wątpliwości.
Po pierwsze jest subiektywne – zaproponowane normy moralne, mimo iż pretendują do bycia obowiązującymi dla wszystkich ludzi wszystkich czasów, są uwarunkowane panującymi poglądami i trendami. Jeśli oburza nas moralność ludzi średniowiecza czy ludów pierwotnych, to nie trzeba wielkiego namysłu, aby zrozumieć, że ludzi za sto lat będzie oburzać moralność, którą posługujemy się obecnie. Z konieczności więc normy ustanowione przez człowieka nie mogą spełniać postawionych przed nimi wymagań.
Po drugie autorytet tych norm opiera się na tym, kto wprowadza je w życie. Oznaczałoby to, że jeśli władzę przejąłby jakiś tyran, nieprzejmujący się interesami innych osób, to mógłby ustanawiać prawa i normy, usprawiedliwiające mordowanie i prześladowanie swoich przeciwników. Istotnie, zdarzały się w historii i wciąż zdarzają się takie przypadki. Wydaje się jednak, że z takim rozwiązaniem zgadzają się tylko ci, którzy popierają aktualnego dyktatora. Co oczywiste, nie są tak samo przekonani o moralności rzeczonych działań, gdy to oni sami stają wobec represji. Możemy się jednak zastanowić, dlaczego mamy w sobie sprzeciw wobec działań despotycznego władcy? Z jakiego jednak powodu normy etyczne, którymi się kieruje są gorsze od “naszych” norm? Jeśli ludzie mogliby sami stanowić swoje prawa, to dlaczego bestialskie prawo tyrana miałoby być gorsze od prawa wprowadzonego w życie w demokratycznych wyborach? I w jednym i w drugim przypadku znajdzie się grupa osób, które się z takim prawem nie zgadzają. Co zatem jest uniwersalną normą, pozwalającą określić co jest moralnie dobre a co nie?
Dochodzimy do dość oczywistego wniosku, że istnieć musi jakieś prawo naturalne, które obowiązuje wszystkich ludzi. Skąd się ono jednak ma zabrać? Zdaniem niektórych, ma to być prawo pochodzące z ewolucyjnego uwarunkowania człowieka. To, co prowadzi do zachowania gatunku ludzkiego czy społeczeństwa jest dobre. Dlaczego jednak przetrwanie gatunku ludzkiego ma być lepsze niż jego anihilacja? Przyjdzie taki moment, kiedy we Wszechświecie nie będzie warunków umożliwiających istnienie żadnej formy życia – jesteśmy już tego pewni. Skoro tak, to przedłużenie życia ludzkości nie ma ostatecznie żadnego sensu. Wartościując egzystencję ponad jej brak, w istocie sami przyjmujemy rolę autorytetu w dziedzinie moralności i wracamy do początku rozważania, gdzie człowiek jawi się jako ten, który ma prawo ustanawiać normy moralne. Z przedstawionych już powodów, takie rozwiązanie nie może zostać zaakceptowane.
Prowadzi to do drugiej możliwej odpowiedzi na pytanie, skąd się bierze moralność. Tą odpowiedzią jest odniesienie do Boga, który sam stwierdza, co jest dobre a co złe. Wiele osób nie chce się podporządkować takiemu rozstrzygnięciu i woli samo sobie wyznaczać normy moralne. Jednak bez tego arbitralnego rozstrzygnięcia, bez odwołania do Najwyższego Sędziego, nie istnieje powód, dla którego mielibyśmy uznać za dobro czy wartość przetrwanie gatunku ludzkiego, czy sprzeciwić się działaniom dyktatora. A to sytuacja, w której nikt z nas nie chciałby się znaleźć.
Przedstawiona alternatywa dla wielu nie będzie łatwa do przyjęcia. Może jednak nie jest aż tak źle? Bóg ustanawia przecież prawo nie po to, aby człowieka pognębić, ale po to, aby go chronić – przed innymi i przed nim samym. Jeśli Boga nie obchodziłoby nasze życie, to po co w ogóle by się nami zajmował, po co w ogóle by człowieka stwarzał? Bóg dający prawo nie jest jakimś mglistym, abstrakcyjnym Absolutem, nieczułym na losy człowieka – jest zaangażowany w jego człowieka, uważny na jego działanie. Skoro tak, to może Biblia ma rację, nazywając Go kochającym Ojcem? I może warto się zastanowić, z jakich powodów to robi?