4. niedziela Adwentu — Bliskość, która zmienia wszystko.
Adwent prowadzi nas krok po kroku do prawdy, którą w zabieganej codzienności łatwo przeoczyć: Bóg nie przychodzi jako abstrakcyjna idea, jako „coś”, co można opisać pięknymi słowami. On przychodzi jako Ktoś — żywy, realny, bliski. Jako Ten, który zna nasze historie lepiej niż my sami i który nie waha się wejść właśnie w to, co kruche, niedokończone, popękane.
W świecie, w którym tak wiele relacji się rozpada, w którym ludzie ranią nas bardziej, niż potrafią kochać, a zaufanie bywa walutą nadużywaną na każdym kroku, bliskość staje się pragnieniem niemal niedoścignionym. Nosimy w sobie głód obecności, która nie zawodzi, i tęsknotę za kimś, kto nas naprawdę zobaczy. W czasie, gdy domy przygotowują się na święta, nasze serca często niosą ciężar rozczarowań, obciążeń, których nie da się nieść dłużej, napięć rodzinnych, niespełnionych oczekiwań i ran, których nikt nie zna. I w tym właśnie miejscu — nie w perfekcji, ale w prawdzie o naszym życiu — Bóg postanawia być blisko.
Dziś, patrząc wstecz, widzę, że ta głęboka samotność towarzyszyła mi od wczesnego dzieciństwa. Myślę, że nie jestem tutaj jakimś wyjątkiem… Pogłębiała się ilekroć ktoś mnie zawiódł, wykorzystał moją dobroć lub zlekceważył i wyśmiał to, co we mnie najbardziej delikatne i wrażliwe. Doświadczyłam wielu momentów, w których myślałam, że tak już musi być — że bliskość jest nieosiągalna, a czuła i uważna obecność drugiego człowieka jest luksusem, którego już nigdy nie doświadczę. Dopiero kiedy pozwoliłam Bogu stanąć naprawdę blisko, zaczęłam rozumieć, że Jego obecność działa inaczej. On nie przychodzi po to, żeby coś ode mnie wziąć. On przychodzi, żeby mnie podnieść.
Bo prawdziwa bliskość nie rodzi się z perfekcji, ale z obecności. Z prostego „jestem”, które potrafi więcej niż tysiąc idealnych gestów. Bóg nie czeka, aż poukładam w sobie wszystkie zaległe emocje, aż wyleczę rany po ludziach, którzy mnie skrzywdzili, ani aż stanę się duchowo „lepsza”. On przychodzi w realność mojego dzisiaj. W zmęczenie, które czasem przykrywa wszystko. W zranienie, które próbuję schować pod uśmiechem. W tę część mnie, która wciąż boi się zaufać.
I właśnie w tej prawdzie rodzi się nadzieja Adwentu: skoro On staje się tak blisko — naprawdę blisko — to żadna samotność nie ma ostatniego słowa. Żadna rana nie jest zbyt głęboka, by nie mogła zostać dotknięta Jego łagodną obecnością. Jego bliskość nie zmienia od razu wszystkiego na zewnątrz, ale zaczyna przemieniać wszystko wewnątrz. Uczy nas, że jesteśmy warci miłości, że nasze serca mają znaczenie, a nasze historie — sens.
I tak, w świecie, który tak często nas myli, rani i pozostawia bez odpowiedzi, mogę dziś powiedzieć: to właśnie w Nim odnalazłam ukojenie, którego pragnęłam przez całe życie. Nie w ludziach, którzy zawiedli. Nie w perfekcji, która nigdy nie nadeszła. Ale w Jego cichej, stałej obecności, która stała się fundamentem mojego serca.
„Jedynie w Bogu spokój znajdzie dusza moja, od Niego przychodzi moje zbawienie” (Ps 62,2).
To jest bliskość, która naprawdę zmienia wszystko.
O autorze
O sobie mówi: „Matka Polka” – żona, matka trzech dorastających synów – wielka zwolenniczka świadomego rodzicielstwa.
Kobieta wielu pasji, zafascynowana naturą, oraz pięknem i mądrością Bożego Stworzenia, odkrywanymi podczas codziennych zajęć.
Mistrzyni „międzyczasu” – hoduje zwierzęta, prowadzi uprawy permakulturowe, piecze chleby na zakwasie, tworzy mydła naturalne, oraz dziesiątki różnych przetworów, zaangażowana w służbę w lokalnej Społeczności Chrześcijańskiej, społecznik z głębokiego przekonania.
Swoje życie i wszystko, w co się angażuje, opiera o Słowo Boże, z każdym rokiem bardziej świadoma tego, że bez Boga nic nie może uczynić (J. 15:5)Pokaż mniej