Dzielmy się chlebem: jak jedzenie może być aktem miłości i solidarności.

Kiedyś usłyszałam historię, która na długo zapadła mi w serce. Bliska mi kobieta wyznała, że odkąd owdowiała, przestała gotować dla siebie ciepłe posiłki. Minęło już ponad dziesięć lat, odkąd zasiadła do stołu z talerzem domowego obiadu. Pomyślałam wtedy: ile smutku i cichej samotności może kryć się w czymś tak prostym, jak codzienny posiłek? Z jednej strony rozumiem – gdy przez całe życie gotowało się dla dużej rodziny, może brakować motywacji, by gotować „tylko dla siebie”. Z drugiej – głęboko mnie to zasmuciło. Bo przecież to także opowieść o kobietach, które przez lata uczono, że ich wartość wyraża się w trosce o innych, w karmieniu, służeniu, dawaniu. A kiedy bliscy znikają z życia – wraz z nimi znika powód, by zadbać o siebie.
Sam Jezus podkreślił wagę przykazania: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22,39). Szczególnie nam, kobietom, często zdarza się zapomnieć o tej drugiej części przykazania... Kochamy, poświęcamy się, dajemy z siebie wszystko – i robimy to pięknie – ale zapominamy, że ta sama miłość, którą dajemy innym, powinna być także skierowana ku sobie. Powiem więcej: powinna być skierowana najpierw ku sobie. Bo jeśli siebie zaniedbamy, wypalimy się, zatracimy w codziennym obowiązku – nie będziemy miały z czego dawać.
Jedzenie może być wyrazem miłości – nie tylko wobec innych, ale i wobec siebie. Ciepły posiłek, ugotowany z myślą o sobie, może być aktem czułości i troski. A jeszcze większym darem jest zaproszenie kogoś, by zjadł z nami. Tak, po prostu. Bez specjalnych przygotowań, bez udawania, że wszystko mamy pod kontrolą. Bo nie chodzi o idealny stół – chodzi o obecność, o wspólny czas, o dzielenie się tym, co mamy.
A mamy naprawdę dużo. W naszych lodówkach, spiżarniach, szufladach z przyprawami – czasem aż nadmiar. I ten nadmiar często ląduje w koszu, bo nie mamy z kim się nim podzielić, albo – co gorsza – nawet nie pomyślimy, że moglibyśmy to zrobić. Tymczasem świat potrzebuje ludzi, którzy otworzą drzwi swoich domów, a jeszcze bardziej – drzwi swojego serca.
Biblia wielokrotnie mówi o wartości wspólnego stołu. Już w Księdze Izajasza czytamy: „Podziel swój chleb z głodnym” (Iz 58,7). A w Dziejach Apostolskich: „Łamali chleb po domach i przyjmowali pokarm z radością i prostotą serca” (Dz 2,46). Wspólne posiłki były sercem rodzącego się Kościoła – nie luksusem, ale podstawą wspólnoty. I tą wspólnotą możemy być także dziś, w naszych domach, nawet jeśli są małe, nieidealne, w codziennym nieładzie.
Dzielenie się jedzeniem to coś więcej niż gościnność. To czuła odpowiedź na samotność. To budowanie więzi. To wyraz wdzięczności za to, że mamy co jeść – i że możemy się tym dzielić.
Bo naprawdę: przy stole dzieją się cuda.
O autorze
O sobie mówi: „Matka Polka” – żona, matka trzech dorastających synów – wielka zwolenniczka świadomego rodzicielstwa.
Kobieta wielu pasji, zafascynowana naturą, oraz pięknem i mądrością Bożego Stworzenia, odkrywanymi podczas codziennych zajęć.
Mistrzyni „międzyczasu” – hoduje zwierzęta, prowadzi uprawy permakulturowe, piecze chleby na zakwasie, tworzy mydła naturalne, oraz dziesiątki różnych przetworów, zaangażowana w służbę w lokalnej Społeczności Chrześcijańskiej, społecznik z głębokiego przekonania.
Swoje życie i wszystko, w co się angażuje, opiera o Słowo Boże, z każdym rokiem bardziej świadoma tego, że bez Boga nic nie może uczynić (J. 15:5)Pokaż mniej