Zranieni, ale nie odrzuceni! O Bogu, który przychodzi po tych, którzy się pogubili...

Zranieni, ale nie odrzuceni! O Bogu, który przychodzi po tych, którzy się pogubili...

Są takie momenty, w których zauważasz, że wszystko się zaciera. Trudno wskazać, w którym dokładnie miejscu coś poszło nie tak. Może jedno niewinne „odpuszczę dziś modlitwę” zamieniło się w tydzień, miesiąc albo rok bez rozmowy z Bogiem. Może był jakiś upadek, który wywołuje u Ciebie poczucie wstydu tak wielkie, że nie pozwala Ci ruszyć dalej. A może po prostu nie umiesz już uwierzyć, że komukolwiek jeszcze zależy – lub że w ogóle jesteś wart tego, aby Bogu jeszcze na Tobie zależało?

Znasz to uczucie? Wewnętrzny dystans, który powiększa się z każdym kolejnym dniem? Niezręczność serca, które nie wie, jak wrócić? Poczucie bycia zbyt poranionym, zbyt zabrudzonym, zbyt daleko, by móc jeszcze zacząć od nowa?

Zapewniam Cię, że to nie jest nic nowego. Już w Ewangeliach widzimy ludzi, którzy żyli na marginesie – celników, grzesznice, chorych i biednych. Wielu z nich pogubiło się na własne życzenie. A jednak... Jezus przyszedł właśnie do nich. Nie szukał doskonałych. Przyszedł do tych, którzy się pogubili, aby ich odszukać i przyprowadzić z powrotem do domu.

Z drugiej strony - nie tylko ludzie „z marginesu” byli zagubieni. Widzimy też tych „wysoko postawionych” – ludzi wpływowych, inteligentnych, wykształconych – którzy również zmagali się z lękiem, pytaniami, duchową ciemnością!

Nikodem, dostojnik żydowski, przychodzi do Jezusa nocą – bo boi się, co powiedzą inni, a jednocześnie czuje, że Jezus ma coś, czego on sam nie ma. Piłat – rzymski namiestnik, człowiek władzy – nie znajduje w Jezusie żadnej winy, ale nie potrafi oprzeć się presji tłumu i wydaje wyrok, który do dziś obciąża jego imię. Nawet uczniowie – najbliżsi Jezusowi – w decydującej chwili uciekają, zapierają się, śpią w najważniejszych momentach…

I co robi Jezus? Nie odrzuca. Zostaje. Wraca do nich. Co więcej: szuka ich.

Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, lecz grzeszników

Mk 2,17

To zdanie powinno być światłem w ciemności dla każdego, kto czuje, że coś w życiu stracił. Bo Bóg naprawdę nie czeka, aż staniesz się idealny. On wychodzi po Ciebie już teraz. Takiego, jakim jesteś: człowieka, który nie ogarnia. Który się potyka. Który uciekł, a dziś nie wie, jak wrócić. On wie, gdzie jesteś – a Jego miłość nie zna granic.

Pomyśl o synu marnotrawnym. O człowieku, który zmarnował wszystko, co dostał – z własnej głupoty, z pychy, z zachłanności. A jednak to ojciec wypatrywał jego powrotu. Wyszedł mu naprzeciw. Przytulił go zanim jeszcze padły jakiekolwiek przeprosiny. To jest właśnie serce Boga.

To nie znaczy, że grzech nie ma znaczenia – ma. Ale w Bożym Królestwie grzech nigdy nie jest ostatnim słowem. Bóg zawsze daje możliwość powrotu. I choć czasem potrzeba odwagi, by podnieść głowę i zrobić pierwszy krok, to możesz być pewien: On już biegnie w Twoją stronę.

Nie musisz się „naprawić”, zanim przyjdziesz do Boga. On przyjmuje Cię właśnie teraz – poranionego, zagubionego, z bagażem, którego nie wiesz, jak się pozbyć. A potem, krok po kroku, zacznie z Tobą to życie na nowo układać.

Bo być niedoskonałym nie musi oznaczać bycia odrzuconym. W Jego oczach jesteś wart każdej próby ratunku. Zapraszam Cię do kursu: „Dla niedoskonałych”.

O autorze

Miłośniczka słowa pisanego, z wykształcenia teolog.
O sobie mówi: „Matka Polka” – żona, matka trzech dorastających synów – wielka zwolenniczka świadomego rodzicielstwa. 
Kobieta wielu pasji, zafascynowana naturą, oraz pięknem i mądrością Bożego Stworzenia, odkrywanymi podczas codziennych zajęć. 
Mistrzyni „międzyczasu” – hoduje zwierzęta, prowadzi uprawy permakulturowe, piecze chleby na zakwasie, tworzy mydła naturalne, oraz dziesiątki różnych przetworów, zaangażowana w służbę w lokalnej Społeczności Chrześcijańskiej, społecznik z głębokiego przekonania. 
Swoje życie i wszystko, w co się angażuje, opiera o Słowo Boże, z każdym rokiem bardziej świadoma tego, że bez Boga nic nie może uczynić (J. 15:5)Pokaż mniej

Polecamy także: